czwartek, 12 marca 2009

KAPADOCJA -KRAINA WYCZAROWANA PRZEZ NATURĘ

Ostatnie chwile w Stambule. Zawieszeni między wodami Bosforu a błękitnym niebem przejeżdżamy wiszącym mostem na powrót do Azji. Przed nami 800 km jazda do Kapadocji, krainy gdzie matka natura zamieniła się w pracowitą wróżkę i w ponad 300-metrowej warstwie wulkanicznego tufu przykrytego grubą bazaltową pierzyną stworzyła monumentalną scenografię, w której na żywo mogłyby się rozgrywać sceny z wiekowych bajek o elfach, złych czarnoksiężnikach, zapomnianych smokach czy też współczesnych, takich jak choćby „Wojny gwiezdne”. Jazda autostradą nie rozpieszcza widokami. Dopiero po przejechaniu ponad 600km zatrzymujemy się na krótki postój i mamy okazję zamoczyć stopy w wielkim śródlądowym słonym jeziorze Tuz Golu. Jego maksymalna powierzchnia 2500 km2, co w przybliżeniu daje kwadrat o boku 50 km. Największa głębokość ponoć nie przekracza 1 m ale trudno to sprawdzić. Pozostaje zatem brodzenie w gęstej jak zupa wodzie, która sięga co najwyżej do kostek. I ten widok. Tafla jeziora zachowuje się niczym lustro z „Alicji w krainie czarów”. Można więc na chwilę powrócić wspomnieniami w czasy beztroskiego dzieciństwa.
To przedsmak tego, co czeka nas w Kapadocji. Do hotelu docieramy ciemną nocą. Na rogatkach miasta witają nas czające się w mroku skalne olbrzymy. Mijamy je w pośpiechu nie uiszczając myta. Ranek wita nas rozbieganymi chmurami. Pewnie zemsta wczoraj zlekceważonych olbrzymów. Mimo wszystko nie tracimy humoru i wyruszamy nasycać się niesamowitą urodą Kapadocji. Autokar wspina się po zboczu a my z nosami przyklejonymi do szyb w towarzystwie „ochów” i „achów” pochłaniamy pierwsze fantastyczne widoki.
Po kilkunastominutowej jeździe zatrzymujemy się w miejscu nazwanym przez przewodnika „Kapadockim Zoo”. Na pierwszym planie olbrzymia formacja, w której wszyscy bez wyjątku i zbędnych tłumaczeń dostrzegają wielbłąda. Pojawiają się „peribaca”, czyli „kominy z bajki” - struktury przypominające kapelusze gnomów, które często były przerabiane na domy mieszkalne, hotele, bary, restauracje, a podczas prześladowań chrześcijan w okresie lat 200-400 n.e., także na kościoły i kaplice. Wbiegam na okoliczne zbocza. Haust zachwytu, pstryk, haust zachwytu pstryk, haust , pstryk, pstryk, pstryk…
W stanie lekkiego oszołomienia przemieszczamy się do Pasabag, co po turecku oznacza „Winnicę Paszy”. Sam widok nie kojarzy się z winnicą a raczej z wysypem gigantycznych grzybów. Krążąc brukowanymi alejkami nadsłuchuję odgłosów olbrzyma, który zmierza na obfite zbiory. Na szczęście oprócz przechadzających się turystów i szmeru migawek dziesiątków fotokamer nic nie zakłóca baśniowego spokoju tego miejsca. Kolejna atrakcja znajduje się o kilkanaście minut jazdy. Podziemne miasto w Kaymakli. Podobnych miast na terenie Kapadocji jest ponoć około 40. Przewodnik ostrzega, że osoby z klaustrofobią lub mające problemy z sercem nie powinny się wybierać do podziemnego świata. To miasto wyryto na 7 poziomach a szlak turystyczny schodzi tylko 4 poziomy w dół. Zamieszkiwać go mogło co najmniej 5 tys ludzi.
Kiedy przeciskamy się wąskimi i niskimi korytarzami, zgięci w pół, mijając większe groty, które pełniły funkcję kościoła, kuchni, składów żywności zastanawiam się jak w takich warunkach mogła przeżyć taka liczba ludzi nie wychylając nosa na powierzchnię nawet przez pół roku. Ku zaskoczeniu temperatura jest stała i nie czuje się gorąca panującego na zewnątrz a powietrze jest wolne od nadmiaru dwutlenku węgla , który utrudniałby oddychanie. Podziemne miasto ma swoją nierozwiązaną dotąd tajemnicę. Na różnych poziomach znajdują się ogromne kamienne koła, które służyły do zaślepiania korytarzy odcinając w ten sposób napastnikom dalszą drogę. Mają zbyt wielkie gabaryty, żeby można je było przetransportować istniejącymi korytarzami a nie były wykute w miejscach gdzie się znajdują… I jeszcze jedna ciekawostka. Mieszkańcy miasta w sytuacji, gdy nie mogli pochować zmarłych w tradycyjny sposób, celem zachowania odpowiednich warunków sanitarnych …gipsowali ciała.Nareszcie przyszła pora, żeby zadbać o ciało, choć to bez połączenia z nasycaniem ducha w Kapadocji jest wręcz niemożliwe. Jemy lunch w Uchisar, w restauracji wiszącej na skraju urwiska spadającego kilkadziesiąt metrów w dół w Dolinę Gołębi. Szeregi jaśniejących bielą, słupów, kominów i filarów zaznaczone są rękoma ludzkimi, które w nich wyżłobiły komory z otworami drzwiowymi i okiennymi. Kto wie może tutaj właśnie hodowano gołębie. Podziwiamy także widok miasta i rozległą panoramą doliny okoloną bajecznie wyrzeźbionymi i kolorowymi formacjami skalnymi. Moim zdaniem, hołd oddany temu pięknu, wyrażony bezgranicznym zachwytem, jest bardziej miły stwórcy niż mechanicznie klepana modlitwa. Więc się zachwycam, zachwycam i zachwycam…. Refleksja sam raz bo po lunchu jedziemy do Goreme Air Open Musem wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Muzeum, usytuowane jest w niewielkiej, rozłożystej dolinie i stanowi w istocie okrąg zawierający wykute w pieczarach bizantyjskie kaplice i kościoły. Te jaskiniowe sanktuaria stworzyli w III i IV wieku n.e. chrześcijanie (w tym tak wybitne postacie jak św. Bazyli) uciekający przed prześladowaniami. Miały służyć modlitwie i oświacie. Z tych świętych miejsc wywodzi się większość chrześcijan, którzy rozproszyli się po całym regionie i świecie - m. in. dlatego o Kapadocji wspomina Biblia. Łącznie można zwiedzić 7 świątyń i podziwiać różne formy malarstwa ściennego liczącego prawie 2000 lat. To taki niewielki ludzki wkład do tytanicznego dzieła natury. Na zakończenie naszego zwiedzania jeszcze raz powracamy nad Dolinę Gołębi. Tym razem u naszych stóp rozpościera się miasteczko Goreme a za plecami panorama Uchisaru z dominującą nad całą okolicą twierdzą tj. widoczną z bardzo daleka wysoką wulkaniczną skałą podziurawioną tunelami i oknami. Słońce zmierza ku zachodowi malując Dolinę Gołębi na różowo. Jeszcze ostatni skok na platformę widokową Uchisar Kalesi, czyli zamku albo jak inni go nazywają twierdzy. Stojąc u jego stóp mam nieodparte wrażenie, że musiał być protoplastą biblijnej wieży Babel. To chyba najlepszy moment w jakim można zakończyć naszą przygodę z Kapadocją.Wyjeżdżamy wczesnym rankiem kierując się ku wybrzeżu Morza Śródziemnego. Na horyzoncie rysują się szczyty wulkanów – wiecznie ośnieżonego Erciyes Dagi 3916m i Hasana Da 3268m. Niemo spoglądają na płaskowyż, ale zapewne duma ich rozpiera z tego w jakim stopniu przyczyniły się do powstania tak niecodziennego piękna…

Wycieczka nr TRT 2008-05-07

Marek Malinowski

0 komentarze: