czwartek, 24 lipca 2008

Chorwacja – Wzdłuż Adriatyku – CTO – last minute

Po udanych wakacjach z Rainbow Tours w minionych latach (m.in. Włochy Klasyczne, Hiszpania-Portugalia) te wakacje również postanowiłem spędzić z wyżej wymienionym, sprawdzonym organizatorem. Do naszego biura turystycznego Veni Tour w Przemyślu, poszedłem z kartą stałego Klienta Rainbow Tours. Karta Klubowa daje mi rabat nawet w przypadku ofert last minute i to nie tylko dla mnie, ale również dla osoby towarzyszącej, którą niezmiennie jest moja żona Alicja. Preferujemy wycieczki objazdowe i dlatego wybrałem dostępną jako last minute, korzystną cenowo imprezę CTO- Chorwacja wzdłuż Adriatyku. Po kilku dniach przygotowań do podróży, kolejne wakacje spędzaliśmy już
z Rainbow Tours, który zadbał o wygodne połączenia antenowe, nowoczesny, piętrowy, komfortowy autokar z wszelkimi wygodami (WC, klimatyzacja, bar, video) i jak się później okazało profesjonalną i miłą obsługę. Pani Magdalena Gwoździk, nasza pilotka i przewodniczka, zapoznała nas z programem i szczegółowo wyjaśniła zasady uczestnictwa, zwracając szczególną uwagę na punktualne zgłaszanie się uczestników przed autokarem na ustaloną wcześniej godzinę, co przy licznej grupie, ma fundamentalne znaczenie organizacyjne. W trakcie wycieczki pani Magdalena odpowiadała na wszelkie pytania oraz podejmowała optymalne i przemyślane decyzje. Wyjechaliśmy z Polski przez Czechy, Austrię i Słowenię. Po drodze pani pilot organizowała co
3-4 godziny, krótkie postoje. We wczesnych godzinach porannych byliśmy już w Lublanie, stolicy Słowenii. Zwiedziliśmy katedrę św. Mikołaja, ratusz i smoczy most i pojechaliśmy do największej tajemniczej jaskini Postojna, jednej z największych na świecie jaskiń o łącznej długości ponad 27 km. Po południu wyruszyliśmy na kolację i nocleg do hotelu. Otrzymaliśmy przestronny dwuosobowy pokój z łazienką i mediami oraz śniadania i kolacje z produktami do wyboru serwowane jako stół szwedzki, polegający na udostępnieniu turystom kilkunastu potraw, z których mogą oni ułożyć pełny posiłek z uwzględnieniem własnych upodobań kulinarnych i dietetycznych W kolejnym dniu zwiedzaliśmy przepiękny Park Narodowy Plitvickie Jeziora, gdzie na obszarach porośniętych przez buki, jodły, świerki i klony, na długości ponad 8 km, znajduje się 16 turkusowych jezior położonych tarasowo
i połączonych ze sobą 72 wodospadami. Obszar parku zaliczany jest do światowego dziedzictwa naturalnego i jest chroniony przez UNESCO. Po zwiedzaniu przybyliśmy na wybrzeże. Pani pilot sprawnie zakwaterowała nas w hotelu Neum o wspomnianym wyżej standardzie, ale tym razem w dużym pokoju z loggią
i widokiem na Adriatyk. Atrakcyjna lokalizacja hotelu nad samym morzem, duży basen kąpielowy i „żywa” muzyka przy plaży zapewniały nam przez trzy dni pełną możliwość relaksu
po zwiedzaniu. Bardzo udane były dwie całodniowe wycieczki
do Splitu i Trogiru oraz do Dubrownika. W Trogirze, typowym nadmorskim miasteczku pospacerowaliśmy po malowniczej starówce, gdzie zobaczyliśmy między innymi ratusz z przełomu XIV i XV wieku i katedrę św. Wawrzyńca z XIII wieku.
W Splicie, największym mieście Dalmacji zwiedziliśmy stare miasto, którego zabudowa odzwierciedla burzliwe dzieje regionu - krzyżują się tu wpływy weneckie, węgierskie i austriackie. Zobaczyliśmy antyczny pałac cesarza Dioklecjana - jeden
z najpiękniejszych w Europie przykładów rzymskiej architektury obronnej (IV-V wiek), ratusz miejski z XV wieku i malowniczy port. Po drodze obserwowaliśmy fantastyczne widoki na góry i Adriatyk. W Dubrowniku ogłoszonym przez UNESCO dziedzictwem kultury światowej spacerowaliśmy po starym mieście, i byliśmy w Mala Braca - klasztorze franciszkanów z przełomu XIV i XV wieku, w Muzeum Apteki oraz na murach miejskich. Z inicjatywy pani pilot ponadplanowo opłynęliśmy małym stateczkiem wyspę Lokrum i pojechaliśmy do pobliskiej winiarni. W ostatnim dniu zwiedziliśmy jeszcze Park Narodowy Krka, po czym wróciliśmy zadowoleni do Polski. Wydawać by się mogło, ze przy opisanych świadczeniach i usługach niczego nie można już udoskonalić. Okazuje się, że prawie każdy turysta ma aparat fotograficzny i utrwala na pamiątkę swoje spostrzeżenia
i dlatego postuluję, żeby
w następnych imprezach przewidzieć o wiele więcej czasu
na fotografowanie w czasie zwiedzania niektórych obiektów (po prostu wolniej przechodzić) a na interesujacej trasie, gdzie tylko można będzie zatrzymać autokar, zaplanować krótkie postoje na widokowe sesje fotograficzne. Z pewnością ta zmiana byłaby doceniona przez turystów.
Po tym krótkim sprawozdaniu z dołączonymi fotografiami nie trudno zgadnąć z jakim organizatorem wybierzemy się na nasze następne tęczowe podróże,
a zrobimy to również dlatego, że karta stałego klienta Rainbow Tours działa bezterminowo.




Henryk Lasko
Stały Klient Rainbow Tours

„Nasz Egipt”

Oto nasze zapiski z podróży do Egiptu- witamy - Małgosia i Marek Augustynowie z Brzegu. Wiadomości do reportażu pochodzą z dziennika , który prowadziłam na bieżąco podczas wycieczki:
08.03.2007 r.-rozpoczyna się nasza wymarzona podróż do Egiptu. Wybraliśmy wycieczkę „Egipt wzdłuż Nilu”, gdyż nie lubimy wypoczywać stacjonarnie ale przemieszczać się i wiele zobaczyć. Biuro Rainbow Tours to także nie przypadek, już podróżowaliśmy z Wami, uważamy że jesteście profesjonalistami w każdym calu, organizujecie naprawdę „tęczowe podróże”.
Pierwsze przeżycie zwłaszcza dla mnie to lot, gdyż nigdy nie leciałam samolotem, Marcysiowi już zdarzało się latać. Następnie nocna podróż do hotelu „Empire”, obserwowanie współtowarzyszy podróży i sen.
Jako, że nie możemy nigdy usiedzieć na miejscu, po śniadaniu ( ale jakim - czego tam nie było) wyruszamy obejrzeć Hurghadę.
Nastawieni trochę asekuracyjnie i nieufni wobec Egipcjan przeżywamy miłe rozczarowanie- uśmiechnięci, bardzo życzliwi ludzie, ale sprzedać chcą wszystko. Marcyś w swoim żywiole gdyż uwielbia się targować. Po południu spotkanie z pilotem wycieczki, przemiłą Panią Małgosią, przedstawiony przez nią program oraz wycieczki fakultatywne „ zaostrzyły” nasz apetyt na zwiedzanie.
Od 10.03. rozpoczynamy podróżowanie po Egipcie. Raniutko śniadanie i ruszamy do Zachodniego Brzegu Luksoru - Teby i następnie legendarna Dolina Królów. Wyobrażaliśmy sobie pustynię jako wielką piaskownicę a to również wielkie, piękne góry. Ludzie to naprawdę trzeba zobaczyć !! Następnie niesamowita Świątynia Królowej Hatsepsut wykuta w skale, wygląda wręcz bajkowo, nawet pilnujący żołnierze z karabinami nie psują tego widoku a wręcz jakby byli bohaterami tej bajki. Do widoku policjantów przyzwyczailiśmy się prędko, a byli to sympatyczni i często bardzo przystojni faceci. W skali 1 do 10 największe wrażenie podczas całej wycieczki(na 10 punktów) i zachwyt wzbudziła we mnie Świątynia Karnak - starożytni Egipcjanie nazywali ją „najdoskonalszym z miejsc”. Jej ogrom (134 kolumny), rozmach ,symetria i piękno po prostu mnie zachwyciły. Zaciekawienie tą budowlą wzbudziły wspaniałe opowieści Pani Małgosi. Ona nie mówiła ale opowiadała o tym miejscu, jak najpiękniejsze bajki dzieciństwa. Obejrzeliśmy Świątynię w Luksorze poświęconą tebańskiej triadzie bóstw - Amonowi, Mut i Chonsu. Zauważa się tutaj już wpływy rzymskie i chrześcijańskie. Te wiadomości zapamiętaliśmy dzięki wspaniałemu przekazowi Pani Małgosi. Gdy kończyliśmy zwiedzać świątynię był już zmrok i wszystko było podświetlone- niesamowity widok. Wieczorem trafiamy na nasz statek „Królowa Nilu”, Marcyś na pewno pamięta angielską nazwę. U mnie z angielskim tak sobie. Bardzo miła obsługa, przydzielona kabina też bardzo przytulna – jest łazienka, telewizor i bardzo wygodne łóżka. Rano pięknie sprzątnięty pokój, pościelone łóżka i fantazyjne krokodyle ułożone z ręczników. O godz. 11.00 mieliśmy odpływać ale Marcysia już nosi, mówi, że zejdzie na chwilę na ląd rozejrzeć się. Upewniam się czy na pewno ma zegarek. Napotkany Egipcjanin oferuje mu kupno napoi i zaprasza do swojego domu. Marcyś jest oczywiście ostrożny ale i ciekawy życia tych ludzi. Bardzo biednie w tym domu ale człowiek bardzo gościnny i przyjazny. Płynąc obserwujemy brzegi Nilu, w niektórych miejscach jakby zatrzymał się czas. Kobiety piorą w rzece, dzieci pływają, osiołki niespiesznie ciągną zaprzęgi.
12.03. Com Ombo - zwiedzamy świątynię Xawera i Sobka (teraz wiem skąd wzięło się słowo sobek). Następnie świątynia Horusa - zapamiętałam co oznacza słowo pylon - jeden to Dolny a drugi to Górny Egipt.
Wieczorem nasz statek dostojnie wpływa do portu w Asuanie, obserwowaliśmy pięknie oświetlone mosty i statki.
13.03. Zwiedzamy Asuan na własną rękę, jesteśmy pierwszymi zwiedzającymi Muzeum Cywilizacji Nubijskiej. Wrażenie zrobił na nas 8 metrowy posąg Ramzesa II oraz eksponaty obrazujące rozwój kultury, rzemiosła i życie codzienne (scenki rodzajowe: szkoła, zagroda). Następnie zwiedzamy katedrę koptyjską. Trafiamy na bazar, Marcyś kupił mi srebrny (chyba) medalion, oczywiście z całym rytuałem targowania.
Po zwiedzeniu Ogrodu Lorda Kitchnera odwiedzamy jeszcze raz suk - czego tam nie ma, najtrudniej znaleźć i kupić pieczywo, ale w końcu przy pomocy młodego Asuańczyka trafiamy do bardzo miłego i przystojnego piekarza. A pieczywo jest przepyszne i jeszcze ciepłe. Wieczorem pożegnalny obiad, oczywiście smaczny ale my rozpuszczeni tym wspaniałym jedzeniem rozglądamy się gdzie deser. Nagle gaśnie światło, słychać bębny i śpiewy, nasza przemiła obsługa wchodzi grając i śpiewając nubijskie rytmy z pięknymi płonącymi tortami. Zawsze uśmiechnięci, mili i bardzo pogodni są Ci Nubijczycy. I ostatnia noc na statku.
14.03. Ostatni dzień w Asuanie - wycieczka do wioski nubijskiej. Jedziemy dostojną karawaną na wielbłądach wzdłuż Nilu. Początkowo trochę się bałam ale okazało się że to bardzo ostrożne i miłe zwierzaki. Podczas zwiedzania wioski trafiliśmy również do szkoły, dzieciaki przemiłe a ich nauczycielka bardzo pogodna i śliczna. Jako, że jestem również nauczycielką postanowiłam zrobić wspólne zdjęcie.
Następnie zwiedzamy Tamy Asuańskie oraz Świątynię Izydy na wyspie File (tam podobno nauczał Św. Marek). Teraz podróż nocna pociągiem do Kairu (ok. 900 km - 12 godz. jazdy). Ciągle kręcą się stewardzi pytając czy chcemy coś zamówić, światło pali się całą noc, co jakiś czas przechodzą po wagonach żołnierze. Marcyś spał, ja nie. Do Kairu dojechaliśmy szczęśliwie o godz. 6.00 rano.
15.03. - 17.03. Po ulokowaniu się w hotelu Majorka i zjedzeniu śniadania wyruszamy na zwiedzanie. Najpierw Sakkara- miejsce pochówku królów, grobowce i schodkowa piramida Dżokera. Potem odwiedzamy Memfis - miasto faraonów (a ja tą nazwę zawsze kojarzyłam z USA). Teraz żelazny punkt Egiptu - Giza ze swoimi piramidami Cheopsa, Chefrena i Mykerinosa oraz legendarnym Sfinksem. Piramidy robią na nas wrażenie, jak ludzie mogli coś tak monumentalnego tak precyzyjnie wybudować? A może to rzeczywiście kosmici? Spotkaliśmy pod piramidami polski akcent, nasz rodzimy samochód polonez.
W Kairze jest zimniej niż na południu Egiptu, a pod piramidami nawet kropiło. Wizyta w wytwórni perfum, Marcyś od razu wiedział,
że się skuszę na kupno chociaż ja mówiłam, że tylko powącham- kupiłam „ Aidę”. Po kolacji wybieramy się z Małgosią i Adamem (przemiłe małżeństwo z Bydgoszczy) na spacer po Kairze. Ogrom samochodów, jeżdżą jak chcą, ciągle trąbią, przejść przez ulicę jest tam nie lada sztuką. Późnym wieczorem idziemy wspólnie do kawiarni na słynną sziszę. Kelner uczy nas jak się ją pali, śmiechu jest co niemiara. Ja palę pierwsza i szybko się „wciągnęłam”, uczę innych. Rano ruszamy z przewodnikiem Egipcjaninem na zwiedzanie. Rozpoczynamy od Kairu islamskiego, najpierw cytadela, potem przepiękny meczet alabastrowy a w końcu trafiamy do Muzeum Egipskiego (zawsze marzyłam aby odwiedzić to miejsce). Nie zawiodłam się, czułam klimat tamtych czasów a skarby Tutanchamona wspaniałe. Następne miejsce , które nas zauroczyło to najstarszy bazar (suk) nie tylko w Kairze ale również w całym Egipcie. Kupujemy trochę upominków dla rodziny i przyjaciół (oczywiście targując się). Następnie delektuję się wspaniałą arabską kawą.
Teraz kolej na Kair koptyjski z kościołem Św. Sergiusza gdzie schroniła się święta rodzina podczas wygnania z Egiptu, kościół Św. Barbary i na koniec synagoga Ben Ezra- tutaj nauczał Jeremiasz, Koptowie uważają, że znaleziono małego Mojżesza w koszu. Dzień kończymy spacerem z Małgosią i Adamem po Kairze.
Następny dzień razem z Małgosią i Adamem postanawiamy poświęcić na samodzielne zwiedzanie Kairu. Wybieramy wizytę w ZOO - dopchaliśmy się z wielkim trudem do kasy i kupujemy bilety- 1 funt egipski (czyli jeden kibelek jak mówi kolega Jacek z wycieczki). W ogrodzie mnóstwo Egipcjan całymi rodzinami, widać ,że przewagę stanowią ludzie ubodzy. Nie jest to takie oglądanie jak u nas. Tutaj rodziny urządzają sobie pikniki- rozkładają koce, jedzenie, bawią się z dziećmi, są bardzo rodzinni i pogodni. Mężczyźni z wielkim oddaniem zajmują się dziećmi. My również jesteśmy wielką atrakcją w ogrodzie jako jedyni biali. Ludzie pozdrawiają nas, uśmiechają się, pytają skąd jesteśmy.
18.03.-19.03. Rano wczesne śniadanie i wyjeżdżamy do Hurghady. Po drodze z jednej strony pustynia a z drugiej Kanał Sueski a za nim Azja. Niesamowity widok i wrażenie ,że jest się w takim miejscu. Widzimy szyby naftowe na pustyni, platformy wiertnicze na Kanale. Przyjeżdżamy do wybranych hoteli - my do Magawish. Dostajemy bungalow nad samym morzem, z tarasem i łazienką. Zwiedzamy ośrodek, kąpiemy się w morzu a spacerując po molo zobaczyliśmy piękną płaszczkę. Następnego dnia ja wyruszam na nurkowanie na rafie koralowej, Marcyś zostaje w ośrodku. Po szybkiej lekcji nurkowania na statku wyruszam z „moim” nurkiem pod wodę, nie do końca wyszło to nurkowanie ale rafę zobaczyłam. Następnie nurkuję z maską i również widoki są fantastyczne. W powrotnej drodze do portu spotykamy stado delfinów - niesamowity widok.
20.03-21.03. Dzisiaj trochę plażujemy, ja więcej , bo Marcysia ciągle gdzieś nosi, biega, gimnastykuje się. Ja natomiast pluskam się w nieskończoność, uwielbiam wodę. Po południu wyjazd na safari do wioski beduińskiej i tutaj zaczyna się moja niesamowita i śmieszna przygoda. Wsiadamy z naszą grupą do samochodu, który po nas przyjechał aby nas dowieźć na safari. Marcyś miał do wioski jechać czterokołowcem a ja jeepem. Zajeżdżamy a tu okazało się, że mnie powinien zabrać inny samochód. Marcyś rozmawia po angielsku z przewodnikiem a ten powiedział mu, że pojadę do mojej grupy. Zaprowadzono mnie do samochodu, kierowcą jest stary Egipcjanin w turbanie, którego znajomość angielskiego jest 0,0001. Ruszamy, rozglądam się po mijanej okolicy i wydaje mi się ,że tędy już jechałam. Staram się nawiązać dialog z moim kierowcą a on ciągle powtarza „ ok. madame safari jeep., ok., ok.” Zaczynam się już trochę denerwować a nawet mieć stracha gdzie ja w końcu zajadę. I nagle zajeżdżamy przed wejście naszego hotelu a mój niezawodny kierowca z bezzębnym, rozbrajającym uśmiechem mówi : „ safari jeep madame ok.” i wskazuje mi parking przed hotelem. Jestem zdezorientowana, co robić dalej i nagle olśnienie , dzwonię do naszej niezawodnej pilotki Pani Małgosi. Przedstawiłam jej moją przygodę. Po kilkunastu minutach oddzwania, przeprasza mnie za zamieszanie i pyta czy reflektuję na taką wycieczkę jutro, zgadzam się. W Polsce pierwszy dzień wiosny - podobno zimno i deszczowo – śnieżnie a u nas piękna pogoda, morze cieplutkie, słonko świeci, na niebie żadnej chmurki. Zażywamy na zmianę kąpieli morskiej i słonecznej. Po południu moje drugie podejście na safari, tym razem bez falstartu. Dojeżdżamy do wioski beduińskiej, oglądamy chaty tych koczowników, którzy nie dali się zamknąć w blokach i wrócili na swoją ukochaną pustynię. Największe wrażenie zrobił na mnie zachód słońca na Saharze, tego nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć i przeżyć. A zapewniam, że to jest taka chwila dla, której warto przyjechać do Egiptu. Wieczorem ostatnia kolacja, spacery nad morzem i egipski wieczór. Najpierw taniec brzucha wykonany przez śliczną dziewczynę a potem coś wspaniałego i niesamowitego: tańczący derwisz- trzeba to również po prostu zobaczyć. Około 15 minut kręcił się , wykonywał cuda z bębenkami, spódnicami, chustami , które miał na sobie. Podobno derwisze poprzez muzykę i taniec mogą oderwać się od ziemskich spraw. W tym wirującym tańcu wznoszą jedną rękę ku niebu a drugą kierują w dół ku ziemi. Nie wiem jak „nasz” derwisz ale my na moment na pewno oderwaliśmy się od spraw codziennych obserwując ten niesamowity pokaz. Ostatnia noc w naszym bungalowie. Acha jesteśmy tak fantastycznie wypoczęci i zrelaksowani, że bardzo spokojnie i sprawnie spakowaliśmy się, a nie zawsze w podróży to nam się udawało.
22.03. Ostatni dzień - wstałam raniutko, poszłam na plaże wykąpać się, pospacerować. Potem śniadanie, ostatni spacer po naszym ośrodku, pożegnanie ze znajomymi i wyjazd na lotnisko.
Lądujemy w Katowicach, zimno chłodno i trzeba wracać do domu.

Ale „nasz wymarzony Egipt” nie zawiódł nas - były to wspaniałe 2 tygodnie przygody, odpoczynku i spotkania z historią. Teraz już niedługo czeka nas Maroko i jego cesarskie miasta. Zaczarowała i urzekła nas ta „biała” Afryka.

Do zobaczenia.

czwartek, 3 lipca 2008

Namibia, czyli podróż palcem po mapie

Sporty zimowe na pustyni? Czemu nie! Moim największym marzeniem jest zjazd na nartach z ogromnej piaszczystej wydmy. Taki slalom gigant na piachu. Jedynym mankamentem jest brak wyciągu – pod górę trzeba niestety się wdrapać. Ale za to później jaka frajda i zabawa. Istna piaszczysta olimpiada. Ale do rzeczy. Odrobina mojej bujnej wyobraźni i już jadę palcem po mapie. Dokąd? Aż do Namibii, gdzie z pewnością jest pełno piachu.
Moją wymarzoną podróż rozpocznę od Fish River Canyon. Jest to drugi co do wielkości kanion świata, zaraz po Wielkim Kanionie Kolorado. Widok, który zapiera dech w piersiach, nie pozwoli jechać dalej. Choć na kilka chwil trzeba przystopować , zrobić głęboki oddech, otworzyć szeroko oczy i nacieszyć się majestatycznym pejzażem. Tutaj naprawdę można napawać się pięknem natury i zrozumieć potęgę przyrody. Krajobraz, który ukazuje się przed naszymi oczami, uwalnia nas od zgiełku cywilizacji i pozwala na chwile zapomnienia...
Następnym punktem programu będzie przejazd w kierunku pustyni Namib. Po drodze miniemy nieczynne kopalnie cynku w Rosh Pinah i Skorpin. Przejedziemy przez tereny zamieszkane przez plemię Nama oraz okolice słynące z diamentów. A warto wiedzieć, że Namibia to kraj, gdzie pełno jest poszukiwaczy tych błyskotek. Wydobycie diamentów to istotna pozycja w dochodzie narodowym Namibii. Co ciekawe w strefie diamentów lepiej się nie schylać, żeby nie być posądzonym o próbę kradzieży cennego kruszcu. Warto odwiedzić pochłonięte przez pustynię miasteczko Kolmanskop, pierwsze siedlisko poszukiwaczy diamentów. Obecnie nazywane jest miastem duchów. Założone na początku XX wieku, opustoszało kilkadziesiąt lat później. Spacer obok starej poczty i pozostałości innych zabudowań zasypanych przez wydmy to istotnie spacer przez miasto duchów. Takie odnosi się wrażenie.
Kolejnym, ale zarazem i najważniejszym punktem podróży będą pomarańczowe wydmy Sossusvlei, jedne z najwyższych na świecie. Dochodzą nawet do 400 metrów wysokości. I właśnie tutaj czeka nas prawdziwa zabawa. Możemy surfować po wydmach na nartach, jeździć wynajętymi quadami lub nawet skakać ze spadochronem. Albo po prostu spróbować wejść na najwyższą z wydm ;-) To zadanie będzie jednak trudne do wykonania – dwa kroki w przód i półtora w tył ;-) Ciekawe czy na skuterze poszłoby łatwiej? W nagrodę za zdobycie szczytu czeka nas odjazdowy zjazd na nartach na sam dół. Przez chwilę poczujemy się jak sam mistrz Adam Małysz. Różnica jest tylko taka, że w ustach będzie pełno piachu ;-) Ale to dobry sposób na zaspokojenie ewentualnego głodu ;-) Po takiej ilości szaleństwa trzeba w końcu powiedzieć dość tej wariackiej "olimpiadzie". W zamian za włożony trud następnego dnia czeka nas istny spektakl barw. Będzie można napawać się cudownym widokiem wschodzącego słońca nad pomarańczowymi piachami. To okazja do zrobienia gigantycznej ilości niesamowitych zdjęć. Oglądając ten spektakl barw w samym sercu Afryki, poczujemy się jak ludzie pustyni i pomarzymy o poprowadzeniu karawany w odległe, tajemnicze zakątki kontynentu, z dala od cywilizacji i hałaśliwych miast.
Kiedy znudzą się nam bezkresne piachy proponuję odwiedzić Wybrzeże Szkieletów. Pokryte jest ono kadłubami statków, które osiadły na brzegu i niczym wszechobecne tu kości i szkielety, utkwiły na wieczność w piasku. Zapisana jest tu historia tragedii ludzi morza, wielu ludzkich cierpień, które tak łatwo sobie tu uzmysłowić. To wyjątkowo niegościnny dla życia pas lądu bez dostępu do źródeł pitnej wody. Po chwilach zadumy, podróżując dalej wzdłuż wybrzeża, natrafimy na kolonie uchatek.
Jeśli starczy czasu warto wybrać się na wycieczkę łodziami po Oceanie Atlantyckim w Zatoce Wielorybów. Zobaczymy delfiny oraz foki, a także pelikany i wiele gatunków ptactwa wodnego. Jedną z ciekawostek są wieloryby, które każdego roku przepływają z Antarktydy na południowe wybrzeże Afryki.
Warto również zajrzeć do Parku Etosha, jednego z największych w Afryce. Jedną z ciekawszych atrakcji parku jest obszar solanki Etosha Pan. W parku spotkamy mnóstwo gatunków zwierząt, ale niewątpliwie dużą osobliwością są spotykane tu czarne nosorożce. A nad naszymi głowami będzie latać ponad 300 gatunków ptaków.
W Namibii jest jeszcze wiele interesujących miejsc, która z pewnością warto odwiedzić. Chociażby miasteczka, w których można poczuć bawarski klimat. Są to pozostałości kolonialne - ten kraj to dawna kolonia niemiecka.
Chyba nie ma na świecie drugiego takiego miejsca jak Namibia, a może jednak? W końcu tyle jest jeszcze do odkrycia. Świat kryje mnóstwo tajemnic i zagadek. Czas najwyższy wrócić jednak do szarej rzeczywistości. Co dobre szybko się kończy. Także podróż palcem po mapie :-)