piątek, 20 listopada 2009

RPA - Diamenty Afryki

Wyglądam właśnie przez okno w Żywcu i widzę ciemne chmury zwiastujące burzę. Na dodatek leje jak z cebra i świat za oknem taki szary... Pragnąc umilić i ocieplić sobie ten dzień, sięgam myślami hen daleko do podróży po słonecznej, malowniczej i pełnej tajemnic Afryce Południowej. Jeśli i Państwo chcieliby choć przez chwilkę oderwać się od rutyny życia codziennego, np. zapomnieć o narzekającym szefie czy o nieudanych zakupach, to zapraszam na niezapomnianą podróż w najciekawsze zakątki tej części Afryki. Słowa słowami, wiadomo, że ludzki język jest zbyt ubogi by oddać urok niektórych odwiedzanych miejsc, jednak spróbuję dokonać tego jak mogę najlepiej.
Zaczynamy!
Po około 12-godzinnym locie (z międzylądowaniem w Istambule) witamy słoneczny Kapstadt. Na lotnisku wita nas pilot, który będzie nam towarzyszył do końca naszych dni :) Autokarem udajemy się do hotelu, gdzie szybciutko się odświeżamy po podróży, króciutki odpoczynek bo po co marnować czas (nie spać, zwiedzać!:)), łapiemy oddech i „podbijamy” Waterfront – w tym dniu tylko w celach konsumpcyjnych. Udajemy się na pyszną kolację. Zajadamy się żeberkami w sosie słodko-kwaśnym i duuuuużą ilością miejscowych surówek. Pychota! Kolejny dzień po obfitym śniadanku to rejs stateczkiem z miejscowości Hout Bay na wyspę fok, gdzie podziwiamy z bliskiej odległości stada fok wylegujących się na skałkach, łowiących rybki a co ważne wspaniale pozujących do zdjęć! Po nasyceniu oczu i udanej sesji zdjęciowej wracamy na brzeg, gdzie wita nas grupa muzyczna, której członkowie zapraszają nas do tańca. Tego samego dnia docieramy do jednego z najpiękniejszych punktów naszego programu, a mianowicie na Cape of Good Hope (Przylądek Dobrej Nadziei). Nie straszne nam panujące tam silne wiatry i grasujące na tym terenie pawiany (traktowane w tym kraju jak u nas w Polsce psy czy koty). Wdrapujemy się na sam szczyt, podziwiając po drodze bogatą i urokliwą roślinność a także nieznane nam dotąd gatunki zwierząt występujące na tamtym obszarze, jak np. karłowate zebry. Czasem nie wiemy gdzie podziać wzrok, czy patrzeć na florę i faunę, czy na malownicze widoki rozciągające się z naszej prawej strony. Człowiek by chciał wszystko naraz, tylko jak to ogarnąć :) Dotarliśmy na szczyt. Nasz wzrok przykuwa latarnia morska i „wielowskaz” sygnalizujący nam miejsce w którym się znajdujemy a także ukazujący odległość z Przylądka Dobrej Nadziei do innych miast świata. To właśnie tu na szczycie, gdzie postanęła nasza noga, to tu łączą się dwa oceany: Atlantycki i Indyjski. W czasie wolnym, po zejściu z góry możemy sobie zakupić w sklepiku z pamiątkami kartki dla znajomych i wysłać je właśnie z końca świata! :) Ja tak zrobiłam i załączyłam następujący wierszyk:

Serdecznie pozdrowienia z końca świata,
Tu, z Afryki w środku lata,
Z Czarnego Kontynentu,
Z kraju złota i diamentów,
Z kraju, gdzie mieszkają murzyniątka
I króluje Wielka Piątka!

Po południu tego samego dnia udajemy się do miejscowości Simons Town, która słynie z rezerwatu pingwinów. Wygląda to bardziej jak prywatna strzeżona plaża dla tych stworzeń niż rezerwat :) Z tym miejscem związana jest pewna historia. Dawniej, gdy jeszcze nie było rezerwatu, pingwiny chodziły sobie po ulicach tego miasta jak u nas w Polsce koty. Jednak zdarzało się niestety, że pingwiny padały ofiarą w skutek dużego ruchu samochodowego w tym miejscu. Organizacja zajmująca się ochroną zwierząt postanowiła przewieźć je w bardziej bezpieczne, mało ruchliwe miejsce w pobliżu Portu Elisabeth. Te jednak wszystkie po miesiącu wróciły do Simons Town pokonując odcinek ponad 700km. Wtedy postanowiono zaaranżować dla pingwinków ich prywatną plażę (z dostępem do oceanu rzecz jasna) i otoczyć ją ogrodzeniem. A my przechadzając się po niziutkich drewnianych mostkach obserwujemy z bliska te stworzonka. Widzimy jak wylegują się na słoneczku, łowią pożywienie i szybciutko dreptają swoimi malutkimi nóżkami. Opuszczając rezerwat przechodzimy 300m dalej i widzimy piękną plażę, na której to teraz my możemy zakosztować kąpieli morskiej czy też poszukać muszelek o ciekawych kształtach (a takich tam nie mało!). Po tak intensywnym dniu kierujemy się już w stronę Waterfrontu, gdzie zjemy kolację. Po drodze mijamy jeszcze punkt widokowy na Table Mount (Górę Stołową) (nasz kolejny punkt programu, do którego jeszcze wrócimy). Póki co zatrzymujemy się na tarasie widokowym i robimy sobie sesję zdjęciową z płaską jak stół Górą. Przechodzimy kawałek dalej wzdłuż tarasu i dochodzimy do punktu, z którego rozpościera się panorama na cały Kapstadt. Mamy fantastyczną, niczym nie zaburzoną widoczność. A kto ma lornetkę ten ma szczęście dojrzeć w otchłani nieco więcej. Widzimy ratusz, wieżowce, port, a także stadion w budowie, na którym to w roku 2010 odbędą się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Docieramy na Waterfront, gdzie posilimy się i nabierzemy sił na kolejny dzień. Do kolacji pozostała nam jeszcze niespełna godzinka. Pilot zarządza czas wolny, zaprowadza nas do punktu spotkania, po czym każdy robi to, co mu się żywnie podoba. Jedni idą w międzyczasie zrobić zakupy, drudzy podążają z pilotem na plac noblistów, gdzie ustawia się kolejka chętnych do zdjęcia z pomnikiem samego Nelsona Mandeli! Wracając z placu mamy szczęście spotkać 3 Zulusów z bębnami pod pachą, którzy bardzo chętnie poddają się sesji zdjęciowej, podobnie jak i pewien sztukmistrz, który zaprasza mnie do asystowania mu przy jego wyczynach :) Na koniec dnia jemy zasłużony posiłek. Kolejny dzień z wypiekami na twarzy (a pilot uprzedzał, że słonko tu mocne :) ) udajemy się na wspomnianą wcześniej Górę Stołową. Dostajemy się tam wieloosobową kolejką. Na górze widzimy wspaniałe formacje skalne, bogatą florę, a i dla miłośników fauny znajdzie się coś ciekawego, np. bogate w kolory jaszczurki. Z Góry Stołowej roztacza się piękny widok na ocean, na Kapstadt. Widzimy także wyspę, na której swego czasu był więziony Nelson Mandela. Ostatni raz na tej wyciecze odwiedzamy Waterfront, tym razem w celach relaksacyjnych – wypoczywamy godzinkę na pięknym żaglowcu opalając się i kosztując drinków. Po odpoczynku udajemy się do serca Kapstadtu, na jego rynek. Widzimy ratusz a także Castle of Hope (Zamek)-właściwie budowla ta bardziej przypomina fort, ale przyjęła się nazwa Zamek. Po trawniczku przed zamkiem dreptają długonogie kaczorki :) Po południu jedziemy do miejscowości, w której znajduje się jedna z najsłynniejszych wytwórni wina Durbanville, gdzie z uwagą słuchamy informacji na temat sposobu produkcji i przechowywania wina. Po wprowadzeniu nas w smakowity świat win, pilot proponuje nam degustacje tego trunku. Otrzymujemy listę pełnego wykazu win i próbujemy kilka z nich. Wytrawne najlepsze! Wieczorem udajemy się na smakowitą kolację. I tym sposobem żegnamy się z południową częścią RPA i wsiadamy w samolot, który nas przewozi na północne tereny tego kraju. Lądujemy w Johannesburgu po niespełna 1,5-godzinnym locie. Wsiadamy w autokar i jedziemy w kierunku Kruger Parku podziwiając po drodze malownicze widoki. Zatrzymujemy się by zobaczyć Blyde River Canyon, trzeci pod względem wielkości kanion świata. Opierając się o barierkę, spoglądając w dół, w górę czy przed siebie, jesteśmy świadomi swojej małości a potęgi natury. Otaczają nas zielone wzniesienia, skaliste skarpy, w dole dostrzegamy jeziorko pięknie wkomponowane w krajobraz pagórków. Niektóre wzniesienia przypominają domki murzyńskie, stojące w rządku, jeden obok drugiego. Pogodę mamy piękną a napstrykane zdjęcia przypominają pocztówki! Przejeżdżając kolejne kilkanaście kilometrów znów zatrzymujemy się, by zobaczyć rozległą panoramę, która wydawałoby się jest nieosiągalna dla ludzkiego oka. A jednak! Jesteśmy na tarasie widokowym zwanym „God's window” (Okno Boga), z którego obserwujemy przełęcze doliny, wzniesienia, potoki, bogatą roślinność, wszystko widoczne z jednego punktu. I faktycznie, stojąc na tarasie, opierając się o barierki i patrząc hen daleko możemy sobie wyobrazić jak to jest być królem :) Cudo! Wieczorem docieramy do Parku Krugera. Kruger Park jest najstarszym i największym parkiem narodowym Afryki. Powierzchnia parku wynosi 20 tys. km2. Teren parku w swoje absolutne posiadanie przejęły fauna i flora - busz i rozlegle sawanny, okraszane cieniem rozłożystych akacji. Teren ten jest nieskażony ludzką ręką, człowiek tu nie ingeruje w naturę. Wśród zwierząt obowiązuje tu prawo dziczy. Camp Skukuza to miejsce gdzie zakosztujemy snu w sercu prawdziwej dziczy. Za solidnym ogrodzeniem naszego miejsca zamieszkania (całego campingu) spacerują sobie swobodnie dzikie zwierzęta. Domki w campie są bardzo przytulne, wyposażone w podstawowy sprzęt i dobrze zabezpieczone przed nalotem komarów i innych nieproszonych gości :). Zbudowane są w stylu afrykańskim, pokryte strzechą. Następnego dnia wstajemy raniutko, jemy śniadanko i jedziemy na safari (tym razem jeszcze autokarem). Przejeżdżając przez park spotykamy różne zwierzęta, autokar jedzie wolno, a my szukamy zwierząt. Głośno wykrzyknięte słowo „STOP” to sygnał dla kierowcy, że należy się zatrzymać. Co to może oznaczać? :) Któreś ze zwierząt jest widoczne! Wszyscy przechylają się na tę stronę autokaru, gdzie zwierzak się pojawił i nie szczędzą zdjęć! :) Przechylań jest sporo :) Tego dnia widzimy naprawdę dużo zwierząt, m.in. zebry, antylopy (jest ich najwięcej i nasz pilot je nazwał Mc Donald :)), słonie, żyrafy, bawoły, nosorożce, małpy, gnu, kudu i wiele innych. W rozlewiskach pływają aligatory i hipopotamy (niekoniecznie razem :) ) Największą atrakcją tego dnia i zarazem niesamowitym szczęściem jest król wszystkich zwierząt-lew, który...przechodzi sobie przez jezdnię tuż przed naszym autokarem. Na chwilkę przystaje na środku drogi i zachowuje się jakby czekał na chętnego do zabawy :) Nie widać końca sesji zdjęciowej!! Wracamy do Campingu, mamy czas wolny. Każdy robi co chce, zabronione jest tylko przekraczanie bramy, za którą jak wiemy dzikie zwierzątka zapraszają nas na„obiad” z otwartymi ramionami. Kolejnego dnia pobudka o 5 rano i przejażdżka po Kruger Parku specjalnym wozem z otwartym dachem. Podziwiamy zwierzynę. Z rana drogami Kruger Parku przechadza się najwięcej zwierząt bo to czas by zadbać o pokarm na cały dzień i się napoić. W godzinach przedpołudniowych udajemy się naszym autokarem jadąc wzdłuż granicy z Mozambikiem do rezerwatu Podholes gdzie zobaczymy piękne, fikuśne formacje skalne wyrzeźbione przez miliony lat. Nasz następny przystanek to piękny, piętrzący się na wysokości 150 metrów wodospad Berlin. Wracając po południu do Kruger Parku, grzechem by było nie sfotografować samego założyciela tego parku czyli Paula Krugera- wcześniejszego prezydenta RPA. Wieczorem zasiadamy do kolacji a przez noc ładujemy baterie na kolejny intensywny i pełen wrażeń dzień. Tego dnia bowiem opuszczamy już na stałe „miasto zwierząt” i „podbijamy” samą stolicę RPA -Pretorię. Spacerujemy głównymi ulicami tego miasta, zatrzymując się przy znaczących obiektach, jak np. Union Buildings -budynek władz, otoczony zadbanym i bogatym w kolorowe kwiaty ogrodem, warto również zajrzeć na Church Square (plac kościelny), gdzie o dziwo nie stoi żaden kościół :) Nad tym ryneczkiem góruje pomnik Paula Krugera. Po południu dojeżdżamy do naszego nowego miejsca zakwaterowania, tzw. Lion Lodge. Wieczorem na kolacji w restauracji Carnivore mamy możliwość zakosztować specjałów tego rejonu, poznamy tym samym prawdziwy smak Afryki. Na ogromnym palenisku, na mieczach masajskich piecze się afrykańską dziczyznę. Co zjemy? mięso antylop gnu, kudu, impali czy może mięso strusia, krokodyla albo zebry? a może starczy nam miejsca w brzuszkach by spróbować wszystkiego po trochu? Na pewno mogę polecić mięso z kudu i ze strusia, na krokodylu się zawiodłam :) Dwa kolejne dni to pobyt w mieście nazywanym „afrykańskim Las Vegas”. W skład tego miasta wchodzi szereg luksusowych hoteli, kasyna, ogrody tropikalne, pola golfowe, Dolina Fal, kompleks wodny i wodospady. Główną atrakcję jednak stanowi tu Hotel pięciogwiazdkowy „Palace” zbudowany na styl antyczny, posiadający nawet swój amfiteatr klasyczny i ryneczek ze słoniem autentycznych rozmiarów wykonanym z mosiądzu. Niedaleko Pałacu znajduje się wielkie centrum rozrywkowe, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Atrakcją przy Dolinie Fal jest most, który o pełnych godzinach imituje trzęsienie ziemi (z posągów słoni wydobywa się para a stojąc na moście czujemy drgania). Miasto to zostało wybudowane na kraterze prehistorycznego wulkanu i może się poszczycić faktem, iż już trzykrotnie organizowano tu wybory Miss World. Te dwa dni zapewne każdy z nas wykorzystał do maksimum. Z mapką miasta w ręku wędrujemy od jednej atrakcji do następnej. Drugiego dnia w godzinach wieczornych po całodniowym zwiedzaniu miasta udajemy się na pokaz tańców zuluskich połączonych ze śpiewem. Następnego dnia opuszczamy Sun City i kierujemy się w kierunku Gold Reef City. Po drodze zaglądamy do Monte Casino, miasteczka nieznacznie różniącego się od swojego oryginału. Afrykańskie Monte Casino znajduje się pod dachem, przechodzimy brukowanymi uliczkami, mijamy sklepiki, restauracje, gramy w kasynie. Do miasteczka Gold Reef City dostajemy się przejeżdżając przez Johannesburg. Johannesburg to największe, najprężniej rozwijające się i najbogatsze miasto RPA. Dojeżdżamy do ostatniego punktu naszej wyprawy, jakim jest skansen znajdujący się w sercu złotodajnych wzgórz, które przeszło wiek temu rozsławiły ten pusty i nieżyczliwy ludziom rejon. To tutaj rozpoczęło swoje życie miasto Johannesburg - zasilane złotym pyłem i napływającą ze wszystkich stron świata ludnością. Najsłynniejszą atrakcją miasteczka jest nieczynna już kopalnia złota, której złoża były niegdyś najbogatsze na świecie. Pracownik skansenu prezentuje nam filmik przybliżający historię tej kopalni. Później udajemy się na pokaz wytopu złota, gdzie każdy z nas może dotknąć prawdziwej sztabki jak wiadomo wartej miliony! :) Miejscowy przewodnik pokazuje nam również maszyny, które dawniej służyły do wytopu złota. Przy jednej z tych maszyn stoi mężczyzna, który oferuje wybicie „złotej” monety na pamiątkę za określoną cenę. Obecnie na terenie dawnej kopalni znajduje się również wesołe miasteczko. W czasie wolnym młodsza część turystów korzysta z oferty lunaparku, starsza część turystów odpoczywa w tutejszych restauracyjkach bądź urządza sobie spacer. W tym miejscu kończy się nasza cudowna impreza. Pełni wrażeń i wdzięczni fantastycznemu pilotowi udajemy się na lotnisko, skąd samolot zabierze nas z powrotem do Polski. Gorąco polecam tą imprezę!

Aleksandra Motz