środa, 13 lutego 2008

Rejs po Nilu w drugiej połowie sierpnia 2007


Często wracam myślami do Egiptu. Chociaż była to moja już czwarta wycieczka organizowana przez biuro Rainbow Tours, ale dopiero pierwsza, kiedy musiałam dolecieć do miejsca zbiórki samolotem i to od razu na inny kontynent. Lot był spóźniony i nocny, widzieliśmy różowe pasma, które rozświetlało wschodzące nad pustynią słońce. I na tej pustyni wylądowaliśmy – po horyzont piasek i płasko, a na tym płaskim, szaro-żółtym terenie mieściło się lotnisko w Hurghadzie.
Do hotelu jechaliśmy ulicami, wzdłuż których stały całe ciągi budujących się osiedli. Kiedyś była tu wioska rybacka, teraz rozpościera się już całkiem spore miasto. Po zameldowaniu się w hotelu, czekało na nas obfite śniadanie, rozstawione w postaci stołu szwedzkiego. Kelnerzy obrazili się na mnie i koleżankę, kiedy już nie mogłyśmy jeść deseru w postaci tortów. W tym pierwszym w Egipcie dniu poleżałyśmy na plaży publicznej, za którą i tak trzeba było zapłacić 10 funtów egipskich, a potem poznałyśmy „Stasia” (egipskie imiona są chyba trudne do wymówienia, więc Polacy nadają Egipcjanom imiona polskie), właściciela sklepu z perfumami. Miałyśmy kupić tylko parę pocztówek i znaczki, kupiłyśmy niespodziewanie perfumy… I tak już było do końca wycieczki, trzeba było szybko uczyć się asertywności, bo można by było wyjechać z drugą walizką i debetem na koncie. Kupno perfum okazało się zresztą niezłym interesem, bo nawet w fabryce perfum było o wiele drożej. U Stasia wypiłyśmy tradycyjną egipską herbatę z hibiskusa – czerwoną karkade.
Nazajutrz – o świcie, a właściwie w egipskich ciemnościach, weszliśmy do autokarów i pojechaliśmy zwiedzać Dolinę Królów oraz świątynie w Luksorze i Karnaku. Upał ponad 40 stopni, natarczywi handlarze i oślepiający piasek. Nieopatrznie zostawiłam okulary przeciwsłonecznie w walizce i łzy leciały mi ciurkiem, byłam także niewyspana, tak, że pod koniec dnia miałam zwiedzania dość. Z ulgą wpakowałam się na nasz statek pasażerski „Queen Nefertari”, którym mieliśmy płynąc przez parę dni Nilem. Kajuta była przytulna, z klimatyzacją i łazienką. Na pokładzie znajdował się basen i jacuzzi, a na miłe wspomnienia zasługiwały dania serwowane cztery razy w ciągu dnia, pamiętano nawet o podwieczorkach.
Przez następne cztery dni to podziwialiśmy wspaniałą, afrykańską przyrodę z pokładu statku, to schodziliśmy na ląd, żeby zwiedzać zabytki starożytnego Egiptu budowane około 1600 lat przed naszą erą.
W Asuanie, gdzie zacumowaliśmy na noc, od rana z brzegu krzyczeli do nas handlarze, ale nawet na rzece nie było od nich spokoju, podpływali na łódkach i celnie wrzucali na pokład lub przez okna zawinięte w folie ręczniki lub galabije do sprzedania. Wychyliłam się przez okno kajuty, żeby zrobić zdjęcie i koło ucha świsnął mi woreczek z zawartością do sprzedania! Z brzegów wołały do nas wiejskie dzieci, w osadach stały domy z suszonej gliny, z dachami ze słomy, meczety, minarety, przy brzegach cumowały łodzie, a na brzegach rosła nieprzebrana ilość palm, nawadnianych przez Nil. Co pewien czas w ciągu podróży słychać było glosy muezinów (imamów), nawołujących muzułmanów do modlitwy, ale czasem słychać było ich dłuższą pieśń, co w zestawieniu z krajobrazem afrykańskim dawało niesamowite wrażenie jakiejś pierwotnej tęsknoty.
Starożytne świątynie były potężne, o wiele większe niż w Grecji czy Włoszech, budowane na chwałę bogów lub władców Egiptu. Kolumny zwieńczone rzeźbą kwiatu lotosu, pokryte często hieroglifami, reliefy płaskie lub wypukłe, pokazujące potęgę faraonów. Grobowce faraonów – duszne, już bez kolorów. O wiele lepiej zachowały się grobowce królowych w Dolinie Królowych – są one mniejsze, ale przepięknie kolorowe. Barwniki pochodzenia naturalnego przetrwały do dziś – tyle tysięcy lat! Podobnie wyglądały grobowce robotników, ale trzeba było do nich wchodzić wąskimi tunelami, głęboko pod ziemię, a w małych komorach grobowych trudno było oddychać.
Zwiedzaliśmy też plantację bananów – małych i zielonych, których do Europy się nie sprowadza, choć są bardzo smaczne. Po Nilu do różnych miejsc pływaliśmy motorówkami z daszkiem i była to bardzo przyjemna część zwiedzania, ponieważ wiał przyjemny wiaterek i chłodziły nas rozbryzgi wody. W trakcie całej wycieczki trzeba było uważać, żeby się nie odwodnić, czyli żeby mieć przy sobie wodę, kupioną oczywiście, bo po wodzie, którą pili z ulicznych kranów tubylcy, na pewno byśmy się rozchorowali. Ceny wody były różne – od 1,5 funta w supermarkecie do 10 funtów u handlarzy za 1,5 litra. Najczęściej udawało się zbić cenę do 5 funtów.
Asuan – miasto częściowo zwiedzane przeze mnie i koleżankę samodzielnie. Zwiedziłyśmy kościół koptyjski. Egipt był pierwszym na świecie państwem całkowicie chrześcijańskim, teraz jest państwem muzułmańskim, niewielka tylko część to Koptowie – odłam chrześcijaństwa. Zwiedziłyśmy też targowisko. Ledwo weszłyśmy na jego teren i już po jego kraniec rozniosło się, że idą dwie Polki, bo ze wszystkich stron zagadywano do nas po polsku. Kupiłyśmy jakieś prezenty, chyba przepłacając, bo sprzedający (mówiący po angielsku, niemiecku, francusku i…polsku) był zabawny i uroczy. Wracając nadbrzeżem nie miałyśmy chwili spokoju, bo ciągle zaczepiali nas taksówkarze, dorożkarze, żeglarze z feluk i przewodnicy po mieście!.
Z programu zwiedzaliśmy w Asuanie świątynie. Wszędzie dużo policji i żołnierzy z karabinami, skanerów, bramek skanujących, tak zresztą jest w całym Egipcie. Zdarzają się tam ataki terrorystyczne, więc rząd stara się jak może chronić turystów, z których czerpie niemałe zyski.
Wykupiłam dodatkowo wycieczkę do Abu Simbel na granicy z Sudanem. Wyjechaliśmy ciemną nocą z poduszkami ze statku. O 9.00 rano temperatura wynosiła „tylko” 30 stopni i dało się oddychać. Trafiliśmy do podlewanej obficie, zielonej i kwiecistej oazy, Nubijczycy (lud zamieszkujący tamte tereny) okazali się o wiele mniej nachalni niż Arabowie. Świątynie w Abu Simbel zostały przeniesione z terenów zalanych przez jezioro Nassera. Dzięki temu zbiornikowi wodnemu, jedynie tam z całego Egiptu widziałam białe obłoki na niebie. W Egipcie deszcze padają raz na trzy lata albo jeszcze rzadziej. Świątynia Ramzesa II i obok jego małżonki, pięknej Neferteri są potężne i zdobione w środku reliefami, rzeźbami i hieroglifami. Niestety, jak zwykle w Egipcie nie wolno było robić zdjęć we wnętrzach.
Wieczorem w Asuanie wsiedliśmy w pociąg, w klasę I, z klimatyzacją i fotelami lotniczymi – jechaliśmy na północny kraniec Egiptu, do Kairu. Trzeba było dać bakszysz obsłudze wagonu, żeby podnieśli temperaturę.
Kair – 22 miliony mieszkańców, zadymione, hałaśliwe i brudne miasto. Zwiedzaliśmy pierwsze kościółki koptyjskie, ciemne w środku i pilnie strzeżone przez wojsko. Oglądaliśmy też meczet alabastrowy w cytadeli górującej nad miastem. Stamtąd było dobrze widać potężny smog unoszący się nad miastem. Zza tego smogu nie było widać słońca do godziny około jedenastej.
Robiłyśmy zakupy na bazarze kairskim, który uważany jest za jeden z najstarszych w Egipcie. Rozrasta się on dopiero wieczorem, ale wtedy jest tam niebezpiecznie dla białych kobiet.
Kair przechodzi w Gizę, w której znajdują się piramidy zbudowane trzy tysiące lat przed naszą erą.. Z pewnej perspektywy wydaje się, że piramidy stoją tuż przy ulicy – zatłoczonej z wiecznie trąbiącymi (tak pozdrawiają się egipscy kierowcy) autami. Między piramidami biegnie szosa! W pobliżu czają się cwani sprzedający, a ceny u nich są najwyższe w całym Egipcie. Byliśmy też na pustyni w Sakkarze, gdzie znajduje się piramida schodkowa, którą powinno nazywać się właściwie mastabą. Z pierwszej stolicy Egiptu – Memphis, kiedyś bogatego miasta, niewiele zostało – parę posągów bogów i faraonów oraz sfinks, choć mniejszy niż ten pod piramidami.
Z Kairu pojechaliśmy z powrotem do Hurghady, choć ja z koleżanką już do innego hotelu – z własną, pobliską plażą i domkami. Na plaży rosły palmy, były leżaki pod daszkami ze słomy i szumiało cudownie ciepłe, choć bardzo słone Morze Czerwone. Jedzenie było pyszne i bardzo ładnie wystawione, niektórzy nawet robili zdjęcia. Wieczorem organizowano występy zespołów muzycznych lub teatralne.
Fakultatywnie pojechałam na pustynię do wioski Beduinów. Organizatorzy wytrzęśli nas bezlitośnie na bezdrożach pustyni. Jechaliśmy jeepami, które pędziły ponad 100 kilometrów na godzinę. U Beduinów widziałam chatynki z gliny i słomy i świat jakby sprzed wielu stuleci – placki pieczone na ognisku, kamienne żarna do mielenia mąki, krosna do tkania gobelinów i materiału na ubrania, itd. Zapaliłam jabłkową siszę. Wydawało się, że czas tam płynie wolniej.
W czasie drugiej wycieczki fakultatywnej byłam w łodzi podwodnej – 25 kilometrów pod wodą, ale rafa mnie rozczarowała, choć zobaczyłam zatopioną karawelę chyba z XVI wieku, bo jeszcze z bocianim gniazdem.
Piętnaście dni wycieczki do Egiptu minęły po prostu błyskawicznie. Trzeba było wracać do Polski, gdzie witała nas… temperatura 15 stopni Celsjusza!
Anna Krasowska

6 komentarze:

KATRIN294 pisze...

BYLISMY W LISTOPADZIE W PODROZY POSLUBNEJ NA WYCIECZCE EGIPT-WZDLUZ NILU.BYLO SUPER.ORGANIZACJA I PANI BEATA NASZA REZYDENTKA Z HURGHADY NA 6!POZDROWIENIA DLA NIEJ I JEJ MEZA FERNANDA.

mkkolsztyn pisze...

fajny pomysł z tym blogiem... A myślę, że moglibyście udostępnić (oczywiście po akceptacji biura) publikowanie blogów albo wspomnień w innej formie Waszym Klientom. Ja np. napisałem bloga na temat Baśniowej Tajlandii i wiem, ze korzysta z niego trochę osób ;))) Przy okazji - pozdrawiam Super Pilotkę - Martę Szlamka :)

Małgosia i Adam pisze...

"Rejs po Nilu 2008"
Wybralismy sie z mężem na nasza pierwszą w życiu wycieczkę do Egiptu.
Marzyłam o niej od dzieciństwa.Program wycieczki zorganizowanej przez firmę Rainbow przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.Zobaczyliśmy i zwiedziliśmy tak wiele,że brakuje słów aby to opisać.Jedyny mankament to Pani przewodnik.Miała na imię Beata.Nie specjalnie była zainteresowana naszymi problemami.Nie poinformowawała nas o przysługujących nam prowiantach na drogę powrotną do Polski,sprawiała wrażenie osoby nie bardzo zainteresowanej całą wycieczką.Zero entuzjazmu.Zaniedbała mnóstwo spraw organizacyjnych...No ale przy tak wielu fantastycznych przeżyciach człowiek zapomina o pewnych mankamentach...Mimo tego obiecaliśmy sobie ,że jeszcze kiedyś tam wrócimy-kto wie może znowu z firmą Reinbow.

Violetta pisze...

Rejs po Nilu to była podróż z okazji 25 rocznicy ślubu. Przeżyliśmy z mężem piękne chwile. Egipt zachwycił nas.Podróż odbyła się na przełomie listopada i grudnia 2007. Tą drogą chcemy podziękować Pani Beacie naszej przewodniczce, która była bardzo miła i pomocna. Dziękujemy
Violetta i Robert

zuk21 pisze...

Rejs po Nilu 'sierpień 2008 - super wycieczka.
Byliśmy już w Egipcie jakieś 4 lata wcześniej, w Sharm El-Sheik. Po rejsie stwierdziliśmy, że poprzednio nic nie widzieliśmy. Fantastyczna impreza, widoki ze staku jak z National Geografic. Zero zmęczenia z ciągłego podróżowania. Jedyne minusy: - "przejściowy" pokój w hotelu Empire przed rejsem (masakryczny stan)
- podobny stan hotelu Majorka w Kairze.
- w naszym przypadku, mało ciekawy przewodnik po Kairze (egipcjanin) - poprzednio więcej dowiedzieliśmy się w Muzeum Kairskim.
Ale kto by się martwił hotelami... Zapewniam, że wrażenia z wycieczki będą niesamowite. Widoki Afryki, Nubia, Asuan, nocny pociąg do Kairu i samotny spacer po Kairze, lot balonem nad Luxorem - te wspomnienia zostaną na długo w pamięci. Rejs po Nilu to naprawdę świetna impreza za przyzwoite pieniądze. Przy okazji pozdrawiamy naszych pilotów Maćka M. i Magdę oraz współuczestników podróży. Oby więcej takich wypadów.

dorotazs pisze...

Potwierdzam, byłam na tym rejsie w II polowie sierpnia 2008 z p. Magda rewelacja!!!!!!!!!Nic nie przebije tej wycieczki i Egiptu!!!