wtorek, 12 lutego 2008

Nie tylko szlakiem Drakuli

Z bogatej oferty turystycznej biura Rainbow Tours niełatwo wybrać tę jedną, wymarzoną wycieczkę. Wertując katalog zdecydowałam się w końcu na niepozorną i niezbyt rozreklamowaną Rumunię. Ale właśnie ta oferta wyróżniała się oryginalnością, ponieważ proponowała podróż do świata legend i zamierzchłej historii. I to mi się w niej spodobało, ponieważ najbardziej lubię niebanalne trasy. Choć początkowo nie byłam w pełni przekonana, czy podjęłam słuszną decyzję, szybko pozbyłam się wątpliwości. W Rumunii znalazłam to, czego oczekiwałam: piękno krajobrazu, ciekawe zabytki architektury i lokalną osobliwość w postaci okrutnego księcia Drakuli.
On to właśnie stanowił największą atrakcję programu. Można oczywiście mieć zastrzeżenie, czy tropienie przez kilka dni śladów jednego krwiopijcy nie jest monotonnym zajęciem. Otóż nie. Nie zdążyliśmy się nim znudzić, gdyż w zwiedzanych miejscowościach poznawaliśmy różne jego oblicza. Jako wampir panoszył się przede wszystkim na straganach, natomiast w ruinach średniowiecznych zamków stawał się despotą Wladem Palownikiem (Tepeşem), a w Bukareszcie nabierał cech bohaterskiego pogromcy Turków Otomańskich.
W roli księcia ciemności wypadł blado. Nikogo nie straszył, a co najwyżej przerażał brzydotą, szczerząc kły na kiczowatych wyrobach pamiątkarskich. Najlepiej sprawdzał się jako gwiazda marketingu, gdyż jego wizerunek reklamuje piwo, wódkę, a nawet hotele i restauracje. Znacznie więcej wrażeń dostarcza podążanie śladami Wlada Palownika, którego Bram Stoker przeistoczył na kartach swojej powieści w wampira Drakulę. Podróżując po Rumunii możemy podziwiać cudowne pejzaże Transylwanii (Siedmiogrodu), gdzie znajdowały się niegdyś włości wołoskiego hospodara. Najbardziej urzekły mnie tam spowite mgłami szczyty gór, mroczne lasy, kręte drogi, które wiją się w głębokich jarach, nad przepaściami czy wzdłuż wartkich strumieni oraz krystalicznie czyste powietrze. W surową przyrodę wtapiają się pozostałości średniowiecznej architektury. Niesamowity wygląd mają szczerbiny zamku Drakuli, majaczące wśród chmur na jednym z wzniesień Karpat Południowych. Pięknie położone jest też miasteczko Bran. Na jego skraju znajduje się XIV-wieczny zamek zbudowany przez kupców saskich. Wbrew faktom historycznym usiłuje się go kojarzyć z postacią Drakuli. Chyba niepotrzebnie, gdyż sam w sobie jest wystarczająco imponujący, by budzić zainteresowanie turystów.
Z Wladem Palownikiem wiąże się też dawna feudalna osada Sighisoara, ponieważ tam właśnie przyszedł na świat oraz sam Bukareszt, w którym zachowały się ruiny kolejnego zamku. Żeby nie było wątpliwości do kogo należał, wśród malowniczo porozrzucanych kolumienek i płyt umieszczono popiersie Wlada. Przybrał tu najbardziej godną postać, gdyż ma dumne oblicze i mniej wytrzeszczone oczy niż na starych wizerunkach.
Jednak w Bukareszcie spodobała mi się nie tyle aranżacja zabytkowych ruin, co zupełnie niespodziewana atrakcja. Był to obiad w lokalu „Carul Cu Bere”. Jedzenie i ceny nie zachwycały, ale ten nastrój… Boazerie, freski, witraże, tanga ze starych płyt i duszna dekadencka atmosfera. Takie miejsca nieczęsto się spotyka.
Dodatkowo wycieczka do Rumunii zawiera wiele innych godnych uwagi punktów programu. Wspomnę tylko o dwóch, które mnie osobiście najbardziej się podobały. Pierwszy stanowił niejako odwrotność wątku złego hospodara, gdyż przenosił w krąg spraw wzniosłych. Przemierzając Rumunię mogliśmy bowiem zwiedzić wspaniałe obiekty sakralne. Piękno ich architektury i zdobnictwa trudno opisać słowami – po prostu trzeba to zobaczyć. Na trasie wycieczki znajduje się klasztor Cozia z bizantyjskimi freskami, dawna prawosławna metropolia Curtea de Arges, wpisany na listę UNESCO monastyr Horezu, bukaresztańskie Wzgórze Patriarchalne, gotycki czarny kościół w Braszowie, katedra w Alba Julia, by wymienić tylko najważniejsze zabytki.
I jeszcze jedno. Ponieważ program wycieczki był bardzo napięty, na odpoczynek pozostawało niewiele czasu. Chwili wytchnienia zaznaliśmy w przepięknie położonej Sinai, reklamowanej jako ulubione miasto króla Karola I. Mieszkaliśmy tam w przyzwoitym hotelu z cudownym widokiem na góry, ale nie oddawaliśmy się tylko lenistwu. Spacerkiem udaliśmy się do „Perły Karpat” czyli zamku Peles, równie fantazyjnego, co kiczowatego, a wieczorem mieliśmy okazję posmakować mamałygi przy wtórze rumuńskiej muzyki.
Od czasu zakończenia wycieczki minęło już kilka miesięcy i dziś mogę powiedzieć, że pozostały mi z niej same dobre wrażenia, poza poczuciem pewnego niedosytu. Rumunia nadal jest skarbnicą oryginalnej ludowej kultury i wielu wspaniałych zabytków, do których nie dotarliśmy. Mam jednak świadomość, że rozszerzenie programu turystycznego odbyłoby się ze szkodą dla spójnej koncepcji wycieczki, gdyż jej zamierzony cel stałby się mniej wyrazisty. Należałoby też na dłużej zaplanować podróż, zaś obecna propozycja biura jest doskonałą ofertą dla ludzi, którzy mają mało wolnego czasu i chcą go wykorzystać na choćby pobieżne poznanie charakteru zwiedzanych miejsc.



Anna Milewska-Młynik

0 komentarze: